banner banner banner
Drapieżca
Drapieżca
Оценить:
 Рейтинг: 0

Drapieżca


Plącząc się w zeznaniach i myląc słowa, małolat pospiesznie mówi wszystko, co wie. A czemu on taki elokwentny i tak głośno mówi?

– Ciszej! Stul pysk! Ziewniesz i mogiła!

Coś tu nie pasuje. Gówniarz, owszem, jest przerażony. I krew z rozbitej wargi wciąż mu płynie, ale to jeszcze nie powód tak hałasować!

Odsuwam się głębiej w kąt i chwytam mocno broń, by być w pogotowiu. Z hukiem otwierają się drzwi, tak, że od uderzenia o ścianę skądś z góry sypie się kurz i tynk. I na progu pojawiają się dwie męskie postacie.

Bach! O ja cię… Nie, no w zasadzie to widziałem, jak strzela broń myśliwska. Nawet sam kiedyś strzelałem. Na polowaniu. Na świeżym powietrzu. A nie w wąskim korytarzu wewnątrz mieszkania. Tutaj to robi całkiem inne wrażenie.

Z brzękiem sypie się szyba okienna za moimi plecami – chyba od wystrzału. Z piskiem rykoszetują od ściany kawałeczki ołowiu – pierwszy nabój był właśnie śrutowy, aby od razu wszystkim się dostało, jakby co.

I wszystkim się dostało. Smark spływa krwią, widocznie drasnęło go w twarz. Jeden z tych, co weszli, przyciska się do ściany – tego trafiło w ramię. Wyłączony z walki, prawa ręka bezwładna. A trzeciego to ja nie widzę. To znaczy, nie widzę całego. Tylko nogi – bo odrzuciło go aż na schody. Czy to on sam tak upadł? Tak czy inaczej, nogi lekko drgają. Zabity? Kur…

Stopniowo wraca mi słuch, przeciąg powoli unosi dym na ulicę. Jednak im dostało się mocniej – lufa była skierowana na nich! Wychodzi na to, że i po uszach też dostali solidniej niż ja. Cholera!

Szarpię drewienko, przeładowuję strzelbę. Byłoby ze mną krucho, gdyby teraz się na mnie rzucili! Gdzie tam… prawie się zesrali. Smarkaczowi w ogóle drżą usta – zaraz się rozryczy. A jakże! Dostał w pysk deską do krojenia, o mało nie strzelili w gębę. Ja to bym pewnie całkowicie odleciał.

– Na podłogę!

Padli obydwaj, aż parkiet podskoczył.

Wstaję i nachylam się w bok, żeby widzieć drzwi wejściowe. A dupa tam! – tylko nogi leżącego mogę stąd zobaczyć. Żywy, bydlak. Rusza łapami.

– Hej, ty! Wciągnij go do środka!

Ranny w ramię, wystraszony kiwa głową, na znak, że zrozumiał. I chwytając zdrową ręką za but, wlecze do przedpokoju leżącego na plecach towarzysza.

O-ja-cię. Temu to całą pierś przeorało! Najprawdopodobniej nie wyżyje.

– Macie broń?

– Nóż – chrypi ranny.

– Poderżnij mu gardło! Nóż rzuć potem tu, na podłogę!

Jeśli mnie by coś takiego rozkazano… na pewno nie mógłbym tego zrobić. Nożem, po gardle, żywego jeszcze człowieka… nie, nie mogę! A jeśli nie możesz sam, zmuś kogoś innego! Dewiza dowódcy naszej kompanii, do tej pory pamiętam te słowa. A ten, nawet jeśli się wahał, to ja tego nie zauważyłem. Swojego kumpla zarżnął jednym ruchem! O matko, aż mnie zemdliło. Odrzucony nóż stuknął o podłogę.

– Tak… – mówię ochryple. Głosik, że szkoda gadać, ale z boku – jak sądzę – brzmiał wystarczająco złowieszczo. W każdym razie obaj złoczyńcy od razu się skrzywili.

– Żeby tu noga wasza nie postała! Rozumiemy się?! W przeciwnym razie… – Spoglądam znacząco na schody. – Pytania?

Prawie synchronicznie kręcą głowami.

– Pokazać kieszenie!

Na podłogę leci wszelaka drobnica. Oho, smarkacz miał za pasem jeszcze jeden nóż.

– Sukinsynu! – powiedziało mi się jakoś tak z uczuciem. – Ech, że też od razu cię nie kropnąłem! Dobrze, znajcie moje dobre serce.

Ulotnili się jak kamfora!

Wśród porzuconych rzeczy trafił się niezgorszy nóż, który na pewno sobie zostawię. Będzie dużo lepszy niż składany. Suchary, dwie konserwy… skromnie.

Przechodzę do trzeciego dresiarza. Więc tak cię zwali. Cóż, Miszka Twardziel, nie uratowała cię groźna ksywka! Nie spodziewałem się, że tak wyjdzie i, mówiąc szczerze, nie za bardzo tego chciałem. Strzelba jakoś automatycznie wypaliła. Walnęły drzwi i patrz, palec szarpnął odruchowo. A ponieważ w tym czasie leżał na spuście… jednym słowem, nie poszczęściło ci się, facet. O, ciekawe, okazało się, że w kieszeni miał rewolwer! No proszę, to był mój strzał w dziesiątkę!

Szelest! Obracam się w prawo i widzę czarną źrenicę lufy automatu. Znajomy ochroniarz. Skoncentrowany, rozważny. Broń w rękach trzyma pewnie, nie to co niektórzy.

– A ja sobie myślę, kto tu tak hałasuje? – Przygląda się z zainteresowaniem leżącemu ciału. – Twoja robota?

Karabin nieco drgnął mu w rękach, wskazując, gdzie mam stanąć.

– I rurę połóż na podłodze. Na wszelki, że tak powiem, wypadek.

Odkładam. Jakoś nie mam ochoty kłócić się z tym gościem – zbyt różne kategorie wagowe. Załatwi mnie, zanim zdążę okiem mrugnąć.

Ochroniarz także kucnął, oglądając zabitego.

– Strzelił i jeszcze dorżnął. No ty, zwierzę jesteś, normalnie. – Rzuca okiem na niedomknięte drzwi mieszkania. – Oho, i jeszcze komuś się dostało! A dlaczego trupów nie widzę? Już zeżarłeś?


Вы ознакомились с фрагментом книги.
Для бесплатного чтения открыта только часть текста.
Приобретайте полный текст книги у нашего партнера:
Полная версия книги
(всего 30 форматов)