banner banner banner
Drapieżca
Drapieżca
Оценить:
 Рейтинг: 0

Drapieżca


Tak, budynek się zmienił. Worki z piaskiem zakryły wszystkie okna, pojawiły się nawet betonowe bloki, utrudniające dojście do drzwi. No niech mi kto powie, po co to wszystko ogradzać, jeśli się nie ma zamiaru prowadzić tu interesów? Hm, szyld nadal wisi nad wejściem! I żywego ducha. Tylko wiatr hula po ulicy, wlokąc ze sobą wszelkiego rodzaju śmieci.

Wytężam słuch. W ogóle zacząłem bardziej ufać uszom. Wypatrzyć jakiegoś typa, zwłaszcza jeśli on nie bardzo tego chce, nie jest takie proste. Lecz usłyszeć… Jak to napisano w mądrych książkach? „Nie ma zasadzek, których nie zdradziłby jakiś szelest”[4 - „Nie ma zasadzek, których nie zdradziłby jakiś szelest”? – „Trudno być bogiem” A. i B. Strugaccy w tłumaczeniu Ireny Piotrowskiej.]? Strugaccy… Co prawda nikt tu się nie drapie i nie beka, jak u nich, ale i innych dźwięków wystarczy. Łańcuchami, może u nas nikt nie brzęczy, ale czasami przestępuje z nogi na nogę.

Właśnie teraz taki niecierpliwy towarzysz kręci się gdzieś w pobliżu. Orientacyjnie w odległości dwudziestu metrów. Leżę na balkonie. Trzecie piętro, musiałem spuścić się z dachu. Dobrze, że dom stary i nie ma zadaszeń nad balkonami. Za to ma drabinę pożarową, która prowadzi na strych. A dalej już łatwizna. Dobra, ty tam sobie, koleżko, na razie połaź. A ja, wyciągam toporek, żeby ostrożnie otworzyć drzwi balkonowe. Nie mam ochoty rozbijać tu szkła. Miejsce dobre, niezły stąd widok! Przysposobimy je sobie.

Włamywacz ze mnie nieszczególny, ale to przecież nie fort Knox. Drzwi skrzypnęły i snujący się na dole obywatel natychmiast zareagował. Skoczył w bok, na moment wpadł w moje pole widzenia.

Nie, to na pewno nie makarowski przydupas! Ubrany… krótko mówiąc, wygląda ubożuchno. Nawet broni przy nim nie widać. Co w zasadzie jeszcze nic nie znaczy. Pistolet można ukryć w kieszeni. Na co on tu czeka? Wątpliwe, aby na poważnie miał zamiar kogoś złapać lub zabić. Chociaż plakatu z takim ogłoszeniem raczej nikt nie będzie ze sobą nosić.

Szybkie oględziny mieszkania w temacie użytecznych rzeczy. Dżem, czerstwy chleb, zapałki. Papierosy – trzy paczki. Do worka! Nie palę, ale wymienić na coś można spróbować. Tylko z kim? A z tymi ze sklepu na dole! Pozostałych rzeczy na razie nie ruszam. Jedzenie przyda się mnie samemu, a preferencji lokalnego handlarza jeszcze nie znam.

Coś zaskrzypiało na dole. Wyglądam nad parapetem. Nie, wszystko jak wcześniej, żadnych zmian. Facet nie wytrzymał – na dole słychać kroki. Odchodzi. Poczekamy.

Znów coś słyszę! Drzwi sklepu szczęknęły przy otwieraniu. Przed budynkiem pojawił się nowy typ. Patrząc na niego zrozumiałem, dlaczego podpatrywacz zniknął. Dobrze zbudowany, mocny chłop, wojskowy (rzucający się w oczy, drogi, z importu) kamuflaż, kamizelka kuloodporna, jeszcze jakieś nieznane mi gadżety. W rękach automat, przypominający raczej coś futurystycznego, tyle tam bajerów. No, tak! Z moim toporkiem nie mam szans. Tutaj zdecydowanie potrzeba karabinu maszynowego, żeby ten gość przynajmniej spojrzał w twoją stronę. Mocny i pewny siebie facet.

Drzwi skrzypnęły ponownie – pojawił się jeszcze jeden podobny obywatel. Też z bronią. Mają tam gniazdo? Odczołguję się od okna – ci mogą strzelać! Jednak nie, w dole zaskrzypiały buty – odchodzą. Stara sztuczka z zamkiem i drzwiami i ostrożnie schodzę na dół.

Ups! Zamarłem z uniesioną nogą. W poprzek schodów przeciągnięto cienki drut. W głowie od razu pojawiły się wszelkie nieładne słowa: potykacz, mina i inne okropności tego rodzaju. Ostrożnie przysiadam i uważnie oglądam stopnie. Potykacz – tak jakby oznacza, że gdzieś o coś trzeba się potknąć i coś pociągnąć, prawda? A jeśli ja nie będę nic szarpać i ciągnąć, to nie powinno walnąć. Nie ma czym walnąć – drut jest przyczepiony do zwykłej blaszanej puszki z wrzuconymi niedbale trywialnymi widelcami i łyżkami. Szarpniesz – zabrzęczy. Zatem mamy zwykłą podpuchę. Wniosek?

Jeśli zamontowali ją tutaj, to jest ktoś, kto może ten hałas usłyszeć. I siedzi gdzieś w pobliżu. Niewykluczone, że mieszka na tej samej klatce schodowej. Idziemy zatem ostrożnie. I jeszcze jedno.

Jeśli takie typy, jak ci dwaj uzbrojeni rzeźnicy, chodzą do tego sklepu, to świecić tam swoim „uzbrojeniem” będzie co najmniej głupio. Kogo ja tym zaskoczę? Rozśmieszyć – rozśmieszę, bez problemu! A na to nie bardzo mam ochotę. Dlatego przechodząc przez bramę, ukrywam toporek pod kupą śmieci. Tak, nie jest zbyt skuteczny jako broń, ale bardzo wygodnie otwiera się nim drzwi czy okna. I dla mnie jest cenny w tej właśnie roli – narzędzia.

Omijam betonową zaporę i zatrzymuję się przed drzwiami. Już wcześniej nie były zbyt ozdobne, a teraz w ogóle przypominają drzwi od sejfu, takie ciężkie i solidne. Dzwonka nie widzę, a racja, przecież i tak nigdzie nie ma prądu. Pukam, drzwi głucho brzęczą od uderzeń. Skrzyp – otwiera się zakratowane okienko. Aaa, to ten dźwięk wystraszył podpatrywacza!

– Czego chcesz?

– Chciałbym pohandlować.

– Ach tak?! – dziwi się niewidoczny rozmówca. – No to chciej sobie samodzielnie, nie będziemy przeszkadzać.

Okienko znowu skrzypi.

– Hej! A może ja u pana chcę coś kupić!

– Tak? – Okienko ponownie się uchyla, a mnie przypatrują się już bardziej uważnie. – Odejdź, no od drzwi.

Widocznie lustracja wypadła pomyślnie, bo za drzwiami zgrzyta zasuwa.

– Wejdź.

Sklep zmienił się wewnątrz wręcz fundamentalnie. Teraz z prawej i lewej strony są kraty, aż do sufitu. Za jedną z nich na krześle rozwalił się facet z karabinem w ręku. Naprzeciw mnie stoi jeszcze jeden – broni nie widzę.

– Ręce do góry… – Obszukują mnie profesjonalnie. – Co, żadnej broni?

– Po co?

Facet chrząka i odstępuje. Że niby, idź, idź, nie krępuj się.

Z lady też został tylko mały kawałek, prawie w całości ogrodzony kratą z grubych prętów. Całą resztę zamurowano; niedawno, poczułem nawet zapach zaprawy.

A za kontuarem siedzi znajomy mi mgliście osobnik. Gdzieś już go kiedyś widziałem. W wełnianej czapce, ciepłym swetrze, gardło otulone szalikiem.

– No? – Patrzy na mnie z powątpiewaniem. – Co masz?

Papierosy zostały zbadane i niedbale przesunięte na bok. Miałem ze sobą sześć całych paczek i jedną pełną do połowy. Za to prezerwatywy wywołały prawdziwą wesołość.

– Zajebisty deficyt! Zwłaszcza teraz! Co, według ciebie, mam z nimi zrobić.

Opakowanie sunie po ladzie w moją stronę.

– Nie trzeba. Zostaw sobie. Pewnie się przyda. Masz coś jeszcze?

– A co potrzebne?

Sprzedawca się śmieje.

– Wszystko potrzebne. A co konkretnie masz?

– Wszelkiego rodzaju ciuchy.

Sceptyczny śmiech pokazuje stosunek do danego towaru.

– Elektronika.

Ta sama reakcja.

– W sumie – spojrzał na papierosy – to wezmę. Mogę dać jedzenia, amunicji… tylko niedużo.

– Potrzebne konserwy mięsne.

– Dwie puszki! I dorzucę paczkę sucharów.

Moja sytuacja nie sprzyja targowaniu, więc się zgadzam.

– Taki towar możesz przynosić. Wodę, piwo, mineralną – też wezmę. Alkohol zawsze w cenie. O inne rzeczy nie pytam, za cienki w uszach jesteś. Pewnie w mieszkaniach ryjesz?

– Tam też.

– To tego będziemy się trzymać. Z detalem się nie pchaj. Zdobędziesz pół puda[5 - Pud – staroruska jednostka wagi, jeden pud to 16 kg.] to wtedy przychodź. Zaś dla dwóch, trzech paczek nawet się nie fatyguj.

Za plecami zgrzyta zasuwa. No to pohandlowaliśmy. Dobra, w końcu nie jestem stratny. Papierosy mi się nie przydadzą i tak nie palę. O ile pamiętam, w pustych mieszkaniach trafiają się bardzo często, więc jakie takie perspektywy się rysują.

Jeszcze jedno. Wszędzie pełno pustych plastikowych butelek i nie budzą niczyjego zainteresowania. Wasza strata, mój zysk! Dość szybko udało się zdobyć kilkadziesiąt różnorodnych pojemników. Teraz siedzę koło rury i napełniam je wodą. Mam też małą butlę gazową z palnikiem i staram się delikatnie przylutować (czy przytopić?) pierścienie, pozostałe na szyjce do właściwych zakrętek, dobierając je według kolorów. Pomału udało mi się dojść do wprawy i wychodzi całkiem przyzwoicie. Oczywiście, to nie mineralna, ale też nie z kanalizacji. Mam nadzieję. W smaku jak zwykła woda. O ile pamiętam, było na nią zamówienie.

Szczerze mówiąc, nie wytrzymałem – odwiedziłem swój dom. W nocy, rzecz jasna. Do mieszkania nie polazłem, tak tylko… poszwendałem się po podwórku. Szyby w oknach całe – czyli to świństwo, które zostawiły mi w mieszkaniu nieznane bydlaki, jeszcze nietknięte. Czeka, ścierwo, na swoje pięć minut! Jeśli to coś trachnie, to ani w mieszkaniu, ani na schodach, nie będzie jednej całej szyby.

Za to w pobliżu spalonego samochodu znalazłem swoją kurtkę! Ze składanym nożem w jednej kieszeni i manierką w drugiej. Manierkę wieszam przy pasie, nóż chowam do kieszeni, a kurtkę, która straciła normalny wygląd, z żalem wyrzucam w krzaki. Nadpalona i w ogóle…