banner banner banner
Bezkrwawy
Bezkrwawy
Оценить:
 Рейтинг: 0

Bezkrwawy


Zjedzenie kotleta, o powierzchni zaledwie piętnastu centymetrów kwadratowych, zajęło Hengowi pełne pół godziny. Następnie zabrał się za kość, którą wylizał do czysta i wyssał z niej cały szpik. Pozostali niemalże nie byli w stanie skupić się na własnych posiłkach. W efekcie ich jedzenie prawie całkowicie się spaliło, ale i tak je spożyli. Rodzina Lee nie należała do osób marnujących jedzenie.

Po zjedzeniu pierwszego kotleta Heng wytarł usta zewnętrzną częścią dłoni, a następnie wylizał ją do czysta. Dla postronnego obserwatora Heng mógł się wydawać osobą uwolnioną po latach odosobnienia z obozu koncentracyjnego, gdzie żył wyłącznie o chlebie i wodzie. Nikt z siedzących wówczas przy stole nie widział nigdy, żeby ktoś tak bardzo cieszył się jedzeniem.

- Masz już ochotę na drugiego, Ta? – spytała Din.

Heng chwycił prześcieradło, otulające jego ramiona, i przesunął je. Den w ostatniej chwili uratował przed stłuczeniem spadający z jego kolan talerz.

- Poczekamy, aż strawi się pierwszy – rzekł Heng. – A potem zjemy więcej. Pyszne jedzonko. Hengowi bardzo smakować.

Den spojrzał na matkę. Kobieta wiedziała, co miał na myśli. Heng mówił w trzeciej osobie, czego nigdy wcześniej nie robił. Co prawda jego zdolności językowe od zawsze były dalekie od ideału. Pewnie dlatego, że był z pochodzenia Chińczykiem.

W końcu wszyscy zaczęli zajmować się własnym jedzeniem, a Heng się uspokoił. Nagle z jego kierunku dobiegł stłumiony chlupot. Dla nikogo nie było zagadką, co się stało. Jednak przez grzeczność postanowili udawać, że niczego nie słyszeli. Potem wybrzmiał kolejny chlupot, a w powietrzu pojawił się straszny fetor.

Jedynie Wan i Da zdobyły się na odwagę spojrzeć w stronę Henga. Mężczyzna miał na twarzy szeroki uśmiech, który malował się pod jego ciemnymi okularami.

Den zaczął chichotać. Z początku po cichu, ale nie mógł dłużej wytrzymać. Wkrótce Din zaraziła się od niego śmiechem.

- Cicho, dzieci! To silniejsze od waszego ojca, jest chory – powiedziała Wan. – Porządny posiłek przeszedł prosto przez niego.

Mimo tej połajanki Den i Din nie mogli się pohamować. Heng siedział sobie z uśmiechem zadowolenia na twarzy. Po kilku minutach smród nie odpuszczał, więc Wan odezwała się do Dena:

- Zanieś ojca do toalety, żeby mógł się umyć. Jeśli będą jakieś problemy, krzyknij po mnie. Heng, wrzuć majtki do prania. Jutro je wyczyszczę.

Gdy zniknęli Wan rzekła:

- Ojej! Co o tym myślisz, ciotuniu Da?

- Dziwne, prawda? Heng przypomina zachowaniem ptaka. Nie jestem w stanie znaleźć przyczyny, ale siedział jak na żerdzi, jadł w specyficzny sposób, a potem wydalał… Tak robią ptaki. Pewnie tak samo, jak wiele innych zwierząt, ale przyjrzyjcie się kurom w waszej zagrodzie. Nie mogę pozbyć się z głowy widoku jego moszczenia się w prześcieradle i nałożenia okularów po zjedzeniu kotleta.

- Czyli nie uważasz, że nie trzyma stolca? Martwię się nieco o nasze łóżko… Zaledwie kilka tygodni temu kupiliśmy nowy materac… Byłaby szkoda, prawda? Czy dopóki nie nabierzemy pewności co mu jest możemy umieścić go w stodole?

- Nie przejmuj się! Nawet ptaki nie robią do własnego gniazda. Aczkolwiek pielucha nie byłaby złym pomysłem… Mogą być też pieluchomajtki. Musiałabyś jednak jechać po nie do miasta.

Gdy Den wrócił z Hengiem mężczyzna wyglądał na przybitego. Nawet nieco zawstydzonego.

- Wszystko dobrze, Heng? – spytała żona.

- Tak, wypadek. Nie martw się. Nic się nie stało. Dziś już nie. Iść teraz do łóżka.

- Tak, to dobry pomysł. Ciotuniu, co z jego koktajlem?

- Moim zdaniem powinien się go napić na sen. Nie martw się o wasze nowe łóżko. Nie narobił do niego wczoraj, więc dziś też tego nie zrobi. Mieszkając z nim pod jednym dachem bardziej przejmowałabym się, czy w środku nocy nie zacznie szukać czegoś do jedzenia.

- Chyba masz rację. Den, usadź ojca na chwilę przy stole. Din, przynieś szklankę koktajlu, dobrze?

Po wypiciu napoju ze strony Henga nie dochodziły żadne podejrzane odgłosy ani zapachy. Wan poleciła zatem dzieciom zaprowadzić ojca do łóżka.

- Za chwilę pójdę sprawdzić co u niego. Wydaje mi się jednak, że teraz będzie spał – oznajmiła Da.

- No, no, no. Cóż nam począć, ciotuniu? Mamy teraz w gospodarstwie człowieka-ptaka! Co o tym sądzisz? – spytała Wan.

- Jeszcze nie mam pewności. Jednak twój żart wcale nie musi się bardzo mijać z prawdą. Musimy po prostu czekać. Ciekawe czy na zimę poleci do ciepłych krajów.

Wan nie była pewna czy Da mówi poważnie. Odpowiedziała na tę wypowiedź połowicznym uśmieszkiem, który w jej mniemaniu był enigmatyczny. W głębi ducha wiedziała jednak, że dla szamanki Da wcale taki nie był.

Kobieta była bardzo zaniepokojona, ale któż na jej miejscu by nie był?


Вы ознакомились с фрагментом книги.
Для бесплатного чтения открыта только часть текста.
Приобретайте полный текст книги у нашего партнера:
Полная версия книги
(всего 1500 форматов)