banner banner banner
Bezkrwawy
Bezkrwawy
Оценить:
 Рейтинг: 0

Bezkrwawy


- Przecież tu prawie nikt nie przyjeżdża, Den – odpowiedzi matki towarzyszyło zniecierpliwione cmoknięcie.

- To może będziemy robili koktajl z krwi różnych zwierząt, a raz w miesiącu każde z nas dawałoby od siebie po pincie własnej – zastanawiała się Din.

- Hmmm… Nie mam pojęcia, ile krwi można oddać rocznie, ale dwanaście pint zdaje się dużą ilością. Mimo to, dziękuję ci za ten pomysł, skarbie – odparła Wan. – A może dalsi krewni chcieliby od czasu do czasu dawać krew? Wasz ojciec jest tu bardzo lubiany…

- Możemy kupować krew nieboszczyków – wyrwał się Den.

- Wydaje mi się, że krew musi pochodzić od żywych, kochanie. Jeśli serce przestaje bić, nie ma czego wypompowywać – rzekła matka.

- No to moglibyśmy powiesić ich do góry nogami i zamontować im kranik w gardle… albo w sercu… albo i tu i tu… - nalegał Den.

- Rozumiem. Zatem jeśli cała rodzina opłakuje śmierć ich starej matki, ty pobiegniesz do nich zanim jej zwłoki zdążą ostygnąć i spytasz się, czy możesz powiesić jej truchło do góry nogami, żeby przelać całą krew do wiadra i dać twojemu ojcu do wypicia. Jak twoim zdaniem może się to zakończyć, co?

- Moglibyśmy zapytać, czy nie możemy wziąć trochę krwi zanim…

- Ani mi się waż sugerować takich nikczemnych głupot! – rozgniewała się matka.

- A może dzieci… A może nie, co? – Den spróbował jeszcze raz aż w końcu zamilkł, jako że wszystkie jego sugestie zostały odrzucone.

- No to podsumujmy, co wymyśliliśmy do tej pory. Zebrać krew od krewnych lub zrobić koktajl z krwi zwierząt. Nie mamy pewności, że którykolwiek z tych pomysłów będzie skuteczny. Jeszcze jakieś propozycje? – spytała Wan.

- Moglibyśmy… Albo nie… - mruknął Den.

- Nieważne jak bardzo to głupie, wyduś to z siebie – rozkazała mu matka. – Jesteśmy przyparci do muru i musimy rozważyć każdą możliwość.

- No bo… Mógłbym zostać muzułmaninem. Wtedy wziąłbym sobie cztery żony i mielibyśmy czwórkę nowych dawców…. A jeśli każda z nich miałaby czwórkę dzieci, wtedy byłaby kolejna szesnastka i…

- Dobra, Den. Wystarczy. Teraz żałuję, że zmusiłam cię do mówienia… Zaraz jeszcze zasugerujesz, że twoja siostra powinna się puszczać za dwie pinty na dzień dobry!

Din zarumieniła się mocno na samą myśl. Była w szoku, że jej matce przeszło coś takiego przez usta. Z kolei Den zrobił zamyśloną minę i zaczął kiwać głową, aż w końcu Wan poczęstowała go kopniakiem.

- Moim zdaniem mamy jeszcze dwa problemy, których nawet nie poruszyliśmy – odezwała się Din. – Ciotunia Da powiedziała, że tatuś musi zaakceptować nasz plan, bo przecież to on będzie to pił. No i potrzebujemy czegoś już na jutro.

- Jutro możemy dać mu koktajl z mleka i koziej krwi. Twój ojciec woli go od tego z krwią koguta. Masz jednak rację, że niedługo będziemy musieli mieć coś na stałe. Później spytamy o to ciotunię. Jeśli natomiast chodzi o Ta, dopóki nie nabierze wystarczająco sił żeby samodzielnie zadbać o swoje żywienie, będzie musiał spożywać cokolwiek mu podamy i jeszcze za to podziękować. Jestem jednak pewna, że byłby ci wdzięczny za troskę – stwierdziła matka.

Wkrótce cała trójka na kilka minut dała się pochłonąć własnym myślom. Wówczas Da „obudziła się”.

- I co? Przyszły wam do głowy jakieś nowe pomysły? A raczej, rozwiązania?

- Nie, ciotuniu – przyznała Wan. – Den miał kilka… kreatywnych pomysłów, ale nie są one możliwe do zrealizowania. Niestety, utknęliśmy na tych samych propozycjach, które wyszły od ciebie kilka godzin temu.

- No tak. Spodziewałam się takiej odpowiedzi, ale szczerze powiedziawszy, to faktycznie bardzo trudny orzech do zgryzienia. Ja sama trafiłam na mieliznę podczas moich medytacji. Robi się już późno i jestem coraz bardziej zmęczona. Prześpijmy się z tym problemem. Dzieci, czy któreś z was mogłoby odstawić mnie do domu?

W domostwie Lee wszyscy czekali z kolacją na powrót Dena. Po posiłku sprawdzili co u zwierząt, wzięli kolejno prysznic i kilka ostatnich chwil tego dnia spędzili razem. Chcieli położyć się dziś wcześniej, ponieważ wszyscy byli wypruci emocjonalnie. Ponadto żadne z nich nie chciało iść na górę samotnie. W końcu czekał tam na nich wampir.

Wan miała nawet opory przed położeniem się z nim do jednego łóżka. Wygrało jednak poczucie obowiązku małżeńskiego. Jako najstarsza poszła pierwsza. Trzymała w dłoni świecę, a jej dzieci podążały nieśmiało za nią.

Zatrzymali się przed łożem małżeńskim i zdębieli. Heng siedział na nim wyprostowany. W mroku pokoju lśniła jego blada skóra i koralowe oczy.

- Dobry wieczór, rodzinko! – przywitał ich niskim, grobowym głosem.

Całą trójka udała się do swoich łóżek. Żadne z nich nie mogło oderwać oczu od Henga. Mężczyzna nawet nie drgnął, tylko gapił się przed siebie.

1 3 PEE POB HENG

Ostatecznie cała rodzina usnęła z wyczerpania. Rankiem Heng był całkowicie opatulony kocami, a głowę miał przykrytą poduszką.

Pozostali szybko zeszli na dół, starając się jak najprędzej przemknąć obok łóżka głowy rodziny.

- Widziałaś jak tata wczoraj wyglądał, mamo? – spytał Den. – Jego oczy i skóra niemal rozświetlały całą izbę… ale czy to w ogóle były jego oczy? Przecież normalnie miał czarne kółka na białym tle, tak jak my. A teraz kółka były czerwone, a tło różowe. To chyba przez tę krew, prawda?

- Nie mam pojęcia, kochanie. Może masz rację. Lepiej pójdź po więcej, a twoja siostra niech zajmie się mlekiem. Pamiętasz jak wasza ciotunia pobierała krew?

- Tak, mamo. Tym razem wezmę ją od innego kozła, dobrze? Ten wczorajszy powinien jeszcze trochę wydobrzeć.

- To dobry pomysł, Den. Każdego dnia bierz krew od innego kozła, a Din niech doi normalnie. Na chwilę obecną całe kozie mleko będzie dla waszego ojca, zgoda? Potrzebuje go o wiele bardziej niż my. Chyba nie chcemy żeby zgłodniał w środku nocy, prawda?

- Zdecydowanie nie mamo! Wczoraj ledwo udało mi się zasnąć. Strasznie się bałem, że tata zacznie krążyć po mieszkaniu i szukać czegoś lub kogoś do zjedzenia.

- Na razie nie zamartwiaj się takimi rzeczami. Ja leżę najbliżej, więc w razie czego będę jego pierwszym celem. Jednak jeśli zobaczysz na naszym łożu wór wysuszonej skóry, wyprowadź się. Zrób to samo w przypadku dostrzeżenia któregoś ranka czterech czerwonych ślepi, gapiących się na ciebie zza naszej moskitiery.

- Pewnie, mamo! To ja pędzę po tę krew. A gdzie podziała się Din?

- Nie wiem. Może wzięła się już za dojenie. Bierz się do roboty, a ja pojadę motocyklem po ciotunię Da. Przyda nam się jej pomoc. Nie idźcie z siostrą do ojca dopóki nie wrócę, zrozumiano?

- Tak, mamo. Nie musisz mi tego dwa razy powtarzać, ale… co jeśli on zejdzie do nas?

- To chyba się nie stanie… Gdy wstawałam spał jak suseł. I tak wrócę szybko. Jednak gdyby faktycznie wstał, nie pozwalajcie mu pocałować się na powitanie.

Kobieta powróciła po dziesięciu minutach wraz z Da. Gdy pojawiła się pod chatką staruszki, ta siedziała przy stole, jakby czekając na nieuchronną wizytę od kogoś z domostwa Henga. Po przyjeździe kobiet pan Lee wciąż spał na górze, Din załatwiła mleko a Den powoli kończył zdobywanie krwi.

- Dobrze - zaczęła Da. – Na razie zalecam miksturę koziego mleka i krwi, w proporcjach 50/50. Dodamy jeszcze łyżeczkę bazylii, pół łyżeczki kolendry i szczyptę tego. Wymieszajcie wszystko porządnie i gotowe. Podawajcie mu pół litra rano i tyle samo przed snem. Na razie powinno wystarczyć. I pod żadnym pozorem nie podawajcie mu czosnku – to bardzo źle służy wampirom! Chodźmy do niego.

- Ciotuniu Da, zanim to zrobimy powinnam ci powiedzieć, że przez większość wczorajszej nocy siedział wyprostowany na łóżku, świecąc się jak latarnia. Miał przeraźliwie bladą skórę, różowe oczy i czerwone źrenice – relacjonowała Wan. – A gdy do nas przemówił… Na Buddę! Nigdy nie słyszałam czegoś podobnego. Powiedział „Dobry wieczór, rodzinko”, ale tak dziwnym i niskim głosem… To było naprawdę straszne.

- Teraz to nieważne… Chodźmy go obejrzeć.

Wzięli flakon z koktajlem i poszli na górę. Gdy otworzyli izbę, wewnątrz było ciemno jak oko wykol. Wszystkie okiennice były zamknięte. Wan wyszła za próg po świecę. Zapaliła ją za pomocą zapalniczki i wróciła do pomieszczenia. W tym czasie Da zdążyła zbliżyć się do łoża, w którym spał Heng.

Blask świecy nie ujawnił żadnych nowinek, więc kobiety odwiązały moskitierę i usiadły po obu stronach łóżka. Wan odsunęła zasłony. Jej oczom okazał się on, leżący nago na plecach, z rozłożonymi rękami i otwartymi oczami. Właściwie były to dwa głębokie, czerwone kółka osadzone w różowych migdałach, które z kolei tkwiły w upiornej, beznamiętnej masce będącej kiedyś twarzą mężczyzny. Jego wargi były ledwo widoczne.

Kobieta spojrzała pytająco na Da. Staruszka przyglądała się pacjentowi. Położyła zewnętrzną część dłoni na jego czole i wcale nie była zaskoczona, że ma ono temperaturę pokojową.

- Jak się dziś czujesz, Heng? – spytała jego żona.

- Głodny… Nie, spragniony – odparł. Słowa toczyły się z jego ust niczym głazy po skalnym zboczu.

- Dobrze, skarbie. Usiądź sobie i damy ci trochę pysznego koktajlu.