banner banner banner
Drapieżca
Drapieżca
Оценить:
 Рейтинг: 0

Drapieżca


– Bajzel… Jacyś ludzie z karabinami człowieka przy mnie zastrzelili! Żadna policja nie przyjechała!

Pasza wzburzony zaczyna biegać po mieszkaniu. Z jego słów zaczynam powoli rozumieć, że okoliczności są znacznie gorsze, niż przypuszczałem.

Bajzel, a dokładniej zorganizowany chaos ogarnął już całe miasto. Strzelaniny na ulicach. Policja podziała się nie wiadomo gdzie i nikt nie mieszał się w te krótkotrwałe walki. Kto i z kim walczy, było zupełnie niezrozumiałe. W drodze do mnie Paszkę też ktoś ostrzelał – uratowała go prędkość pojazdu. Najpierw pojechał do Frołowa i na progu zastał zwłoki. Ktoś strzelił Miszce kilka razy w pierś. Już leżącego dobili strzałem w głowę.

– Pochyliłem się nad nim i nagle słyszę, że w środku ktoś chodzi. Zerwałem się i zwiałem!

– Dlaczego do mnie?

– Ty mieszkasz bliżej i poza tym lepiej, niż ja prowadzisz samochód.

Święta prawda, kupując prawo jazdy, Pasza, niestety, nie zyskał jednocześnie umiejętności kierowania swoją mazdą na kredyt. Przejechać tu i tam uliczkami jeszcze od biedy potrafił. Natomiast wyjechać na trasę…

– Czas się zmywać! Dosłownie teraz!

– Poczekaj… Muszę się spakować!

– Co będziesz pakować?! Ty, co, już całkiem nie czaisz?! Trzeba spieprzać! Raz-dwa!

Co jak co, ale przekonywać to on może! Naprawdę nie znalazłem żadnych argumentów. Popędzany ciągłymi krzykami, zacząłem miotać się po mieszkaniu, gorączkowo upychając w plecaku wszystko, co wydało mi się pożyteczne. Niestety… nawet mój nie największy plecak wystarczył aż nadto. A wydawało się, że wszystko wokół jest potrzebne i przydatne. E tam, w oderwaniu od domu to w ogóle nie przyda się do niczego. No komu, powiedzcie, potrzebny jest kij do golfa? Nawet jeśli ma autograf wice-prezesa Terra Group!

Zatrzasnąwszy drzwi, schodzimy po schodach. Na podwórku spotyka nas jeszcze jeden znajomy – Demian Słucki. Też programista, tylko pracuje w sąsiednim dziale. Najśmieszniejsze jest to, że jesteśmy z nim nawet trochę do siebie podobni. Ludzie żartują, że praca niweluje różnice w wyglądzie. Za to mieszka Demian z Paszką po sąsiedzku, drzwi w drzwi. Przestraszony Galpierin specjalnie zostawił go na podwórku, aby pilnował samochodu. Cóż, trudno nie przyznać mu racji. Chociaż, co mógłby zrobić Demian przeciwko nawet tylko jednemu uzbrojonemu człowiekowi? Sprawnie ładujemy mały dobytek, wsiadamy. W środku jest ciepło, Paszka nawet silnika nie wyłączył. Ogrzewanie pracowało cały czas.

– Pić mi się chce… – warczy Słucki.

– Przecież mam na górze mineralną! No i przed nami daleka droga.

– Idź, tylko szybko! Zostaw tę kurtkę, na co ci ona.

Słusznie, tylko ręce zajmuje. Kiedy się uwijaliśmy, spociłem się jak ruda mysz, więc jej nie zakładam.

Zdecydowanie wchodzę na klatkę schodową. Winda, drzwi wejściowe… o, woda stoi na stole!

Chwytam butelkę, zatrzaskuję drzwi. Melodyjne brzęczy winda – jest na parterze. Biegnę w kierunku schodów. Cholera! Sznurowadło, jego mać… o mało nie poleciałem na łeb. Siadam w kucki…

Pach! Pach!

– A-a-a! – przerażony krzyk rozniósł się na zewnątrz. Wołanie odbiło się od szyb, odezwało echem w głębi domu.

– Uciszcie go!

Sucho trzasnęły jeszcze dwa wystrzały.

– Gotowe, odwalili kitę.

– Sprawdźcie ich dokumenty. Torby, kurtki, przeszukajcie wszystko!

Cofam się w niszę – tu zgodnie z projektem miały stać kwiaty, ale pieniędzy na to nie zebrali.

– To Galpierin, proszę fotografia na prawie jazdy.

– A ten drugi?

– Nie ma niczego ze sobą.

– To zapierdalajcie na górę! Tu jeszcze Karasew powinien mieszkać. Jest na liście. Trzecie piętro, mieszkanie piętnaście. Nie grzebcie się tam.

Słyszę kroki i staram się wrosnąć tyłem w żelbet. Tak, na klatce schodowej nie ma światła, dzięki ci nieznany złodzieju żarówek! ale ludzie, którzy weszli mogą mieć latarkę!

– Szefie, jest przepustka! To Karasew!

– No proszę, to tutaj ten Galpierin się spieszył. Zdążył, jak widać. Jeden chuj, mieszkanie trzeba sprawdzić! A to wiadomo, co tam u niego jest!

Tupot butów na asfalcie. Teraz wejdą na klatkę, oświetlą hol latarką. A po co? Do czego im w sumie potrzebne światło? Na zewnątrz jeszcze nie jest tak ciemno, mogą nie mieć ze sobą latarek, a drzwi windy są zawsze podświetlone ledami,trudno nie trafić. I faktycznie – parka złoczyńców poszła do windy, nie wahając się ani sekundy, i tylko w ostatniej chwili któryś z nich z nich po coś oświetlił przycisk przywołania. Melodyjne zabrzmiał sygnał, i kabina ruszyła na moje piętro.

Ale zaraz. Teraz wjadą na górę, w jakiś sposób wyważą drzwi do mojego mieszkania, wejdą. I co?

Nie wiem, co dokładnie chcieli tam znaleźć, ale przewrócenie wszystkiego do góry nogami zajmie im równo pięć minut. Nie mam w domu zbyt wielu mebli – wszystko współczesne. A potem, potem pójdą na dół. Obojętnie, którędy – po schodach czy windą. Tak czy inaczej, zobaczą mnie: nisza jest doskonale widoczna i od strony windy i ze schodów. No i mają latarki.

Co, już tylko pięć minut mi zostało? No, może sześć lub siedem. Tutaj mnie pochowają. Wybiec na podwórko? Aha, a tam przy samochodzie to wszyscy są członkami towarzystwa ślepogłuchoniemych? No, no… to nawet nie jest śmieszne.

Nie wiem, co za diabeł mnie podkusił, ale zamiast szukać lepszego schronienia, ruszyłem w górę po schodach. Klatki schodowe w domu są dość nowoczesne, żadnych zakamarków i zakrętów. Skąd byś nie szedł – wszystko widać. Tak, światło jeszcze świeci, nie trzeba żadnych latarek. Starczyło mi rozumu, aby nie hałasować, nawet zdjąłem półbuty i szedłem w skarpetkach. Pierwsze piętro. Drugie. Na górze coś walnęło, słychać zgrzytanie. Moje drzwi!

Dopuścił się pan bezprawnego naruszenia własności prywatnej. Dzwonię na policję.

Mój alarm! Sam go skonfigurowałem. Tak, teraz to taki telefon bardzo mi pomoże… tu nawet do zabójstwa nikt nie wyjeżdża!

– Oż kurwa! – zaklął ktoś na górze. – O mało co, nie strzeliłem. Ja cię zaraz!

Coś trzaska. Głos sygnalizatora milknie.

– Tak znacznie lepiej!

Tak znacznie lepiej!

Biegiem!

Przyciskając buty do piersi, starając się nie hałasować, pokonuję przestrzeń klatki schodowej i skręcam na schody, prowadzące do góry. I tutaj siły mnie opuszczają. Jak stoję, tak padam na podłogę. Po prostu nie mogę wejść wyżej. Zdążyłem tylko doczłapać do podestu czwartego piętra.

Głosy zabrzmiały wyraźniej, można przypuszczać, że bandyci nic nie znaleźli i wracają.

– Podczep tam coś na wszelki wypadek! – To ten sam typ, który przestraszył się alarmu.

– Po chuj? Właściciel leży na dole!

– Na wszelki… Może któryś kumpel do niego zajrzy.

– Ha-ha! Jeśli przeżyje! Ale przecież sąsiad przez głupotę też może pysk wsadzić!